piątek, 1 lutego 2013

00. Prolog

12 września 
"Mówisz, że kochasz deszcz,a rozkładasz parasolkę, gdy zaczyna padać. Mówisz, że kochasz słońce, a chowasz się w cieniu, gdy zaczyna świecić. Mówisz, że kochasz wiatr, a zamykasz okno,  gdy zaczyna wiać.Właśnie dlatego boję się, kiedy mówisz, że mnie kochasz."
- William Shakespeare
   


   No tak znów pada jak to w Anglii. Tu chyba nigdy nie wyjdzie słońce, nienawidzę tego kraju! Od sześciu lat zadaję sobie pytanie po co my się tu przeprowadziliśmy?! Czy źle nam było we Francji? Nie, nie było źle!- z tymi myślami szłam naburmuszona do szkoły słuchając jak zwykle Hollywood Undead. Nagle obok stanął zakapturzony Charles.

- Cześć, fajna pogoda nie? - uśmiechnął się swoim ironicznym uśmieszkiem.
- Po prostu świetna - chyba usłyszał irytację w moim głosie, bo od razu sposępniał.
- Ty znów naburmuszona? Kiedy z tym skończysz?! Nie możesz cały czas być wkurzona na cały świat, tylko dlatego, że nie chciałaś tutaj się przeprowadzać. Nie zmienisz już tego. - chyba wydawało mu się, że mnie odrobinę pocieszył. Niestety byłam jeszcze gorzej zdołowana. Tak w  Antibes zostawiłam Blaze'a. Blaze... na tą myśl miałam łzy w oczach. Ale nie, nie mogę płakać nie przy Charlesie. To by pogorszyło jeszcze sprawę. 

Powoli w milczeniu doszliśmy do szkoły. W bramie jak zwykle stała Cassie. Klasowa kujonka, czasem zazdroszczę jej sposobu uczenia się. Zapewne czekała na dyrektorkę. Jest pupilkiem nauczycieli. Weszliśmy do obskurnego gmachu szkoły. Było pięć po ósmej. Jak zwykle spóźniliśmy się, to nie było nic nowego. Charles też się często spóźniał, jednak dzisiaj zaczął się spieszyć na lekcje nie rozumiałam go.   Jednak zanim jakoś zareagowałam złapał mnie za rękę i pociągnął mnie za sobą. Zanim zauważyłam dokąd mnie prowadzi było już za późno, tak to było miejsce, którego najbardziej nienawidziłam w całej szkole. Klasa od biologii, prawdziwa zmora. Jednak nie rozumiałam po co mnie akurat tutaj przyciągnął, jeśli dobrze pamiętam mieliśmy matematykę. W klasie nikogo nie było. Zauważyłam w lewym kącie klasy jakiś symbol , na początku wydawało mi się, że już go kiedyś widziałam, ale przy bliższym przyjrzeniu się straciłam tą nadzieję. 

Nagle na ścianie zobaczyłam cień, powoli odwróciłam się. To był Charles, stał razem z jakimś chłopakiem, którego nie znałam. Zauważyłam, że nieznajomy podnosi ręce w dłoniach trzymał przedmiot. Nie zauważyłam co to było. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, poczułam ból w czaszce, straciłam przytomność. Jednak dalej słyszałam ich rozmowę.

- Co ty zrobiłeś idioto?! - Charles wrzeszczał na nieznajomego.
- Kazałeś mi ją ogłuszyć, sam to powiedziałeś . - odpowiedział na wrzaski Charlesa. 

Więcej już nic nie usłyszałam. Straciłam przytomność na dobre.


Blunotte



***
12 września
   Czułam, że dłużej nie dam rady. Pablo biegł w tyle, co chwilę potykając się o wyboje na ścieżce. Pot lał się ze mnie strumieniami, ale nie mogłam odpuścić, nie było odwrotu. Słyszałam ciągłe ujadanie psów i ciche trzaskanie łamanych gałązek. Zerknęłam za siebie i dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie ma z nami Diego, ale w tamtej chwili to nie było ważne. Myślałam tylko o ukryciu się, chciałam po prostu z stamtąd  zniknąć, ale nie mogłam.
Bieg wyczerpał mnie do reszty i myślałam, że zaraz padnę. Wtedy zdarzyła się najgorsza rzecz, jaka mogła nas spotkać. Przed nami wyrósł mur.
   To nie możliwe. - myśli kotłowały się w mojej głowie - Przecież znam tą drogę, znam TO miejsce! A może to jednak inna ulica? W Barcelonie wszystko wyglądało identycznie. Chciałam krzyczeć, ale czyjaś dłoń zasłoniła mi usta i pociągnęła za rękaw koszuli. Poczułam słodki zapach cynamonu, ale chwilę później ustąpił mdlącej woni wydobywającej się z kontenera na śmieci. Dosłownie sekundę później zza kontenera wypadł przerażony Pablo, który zatrzymał się dopiero na pobliskiej latarni. Na szczęście dwóch ochroniarzy, stary kundel i opasły kierownik sklepu ze słodyczami nie zauważyło w którym kierunku pobiegliśmy i skręcili w inną uliczkę. Gdy straciłam ich z oczu chciałam podbiec do chłopaka, ale zorientowałam się, że mój wybawca nadal trzyma mnie za koszulę. Nie musiałam się odwracać, już wiedziałam kto to był.
   - Puszczaj ty baranie. - warknęłam i wyrwałam materiał z ręki Diega.
   - No co ty? - uśmiechnął się tym swoim głupim uśmieszkiem, którego nienawidzę - Nie podziękujesz swojemu bohaterowi?
   - W sumie, to zasługujesz na nagrodę. - przysunęłam się do niego i walnęłam z liścia.
   - Aua! - jęknął - Co ty wyprawiasz!? Uratowałem was!
   - Idioto! - byłam wnerwiona jak nigdy - To ty nas w to wpakowałeś! To tobie zachciało się darmowych gum do żucia i na dodatek wpadłeś na genialny pomysł kradzieży roweru!
   -Ale przecież to nie jest nic warte. - wskazał na czerwony, rozklekotany rower kierownika sklepu schowany za śmietnikiem.
   - Jakim cudem na tym przyjechałeś? - szczerze mówiąc byłam pod wrażeniem - Przecież to ma przebitą oponę!
Wzruszył ramionami i westchnął.
   - Wcześniej nie miał...
Pablo zdążył rozmasować obolałą głowę i przerwał naszą kłótnię.
   - Zamknąć się. - nawet bez podnoszenia głosu jego ton brzmiał groźnie - Wracamy do domu, jasne?
Chociaż byliśmy w tym samym wieku był od nas wyższy o głowę, przez co większość naszej klasy czuła do niego respekt.
   - Dobra. - wymamrotał niechętnie Diego i dla spokoju wszyscy ruszyliśmy do domów.



Jessicka Wood
***


12 września 

  Krople deszczu bezlitośnie smagały mi twarz. Byłam za daleko, żeby się wycofać, a poza tym nie robiłam tego dla siebie, lecz dla ojca. Na szczycie widniał portal oświetlając wszystko na fioletowo, złoto i niebiesko. Wzdrygnęłam się na myśl o przenoszeniu się na stałe do świata ludzi najważniejsze pytanie - jak ukrywać swoje moce? To przecież niemożliwe.
  - Cat czekaj - poniósł się w burzy głos. Przez chwilę myślałam, że tata za mną polazł. Jeszcze tego by brakowało. Odwróciłam się i zobaczyłam Marcka.
  - Zostaw mnie! - wrzasnęłam - po co do cholery za mną polazłeś?!
  - Bo jesteśmy przyjaciółmi od szesnastu lat! - powiedział więcej ale tylko to udało mi się zrozumieć, burza zmieniła wszystko w chaos.
 - No to na razie - wrzasnęłam krótko i odbiegłam do jaskini znajdującej się niedaleko. Po niespełna dwóch minutach stanął w wejściu. Odwróciłam się i stanęłam z nim twarzą w twarz zła i szczęśliwa jednocześnie. Szczęśliwa byłam, że za mną poszedł i tu jest. 
 - Leciałaś czy szłaś? - zapytał i przypomniał mi tym pytaniem kłótnie z ojcem - leciałaś czy szłaś? - powtórzył pytanie poirytowany.
 - Leciałam. - odpowiedziałam.
 - Catrin ile razy mam ci mówić, żebyś nie latała samopas? Chcesz mieć podcięte skrzydła? 
 - Nie zrobiłbyś tego. - szepnęłam mu przerażona.
 - Radzę ci tego nie sprawdzać. 
 - Cat! Mówię do ciebie!
Ocknęłam się z transu.
 - Sorry. Trzydzieści minut leciałam, cztery godziny szłam. 
 - To kogo szukamy?
 - Jakiś dziewczyn z Anglii i Barcelony. Zaklepuję Barcelonę. 
 - Czemu? - zapytał z uśmiechem.
 - Bo w Anglii jest zimno i leje
 - Co leje?
 - Deszcz matole! 
Wybuchliśmy śmiechem. 
 - Rozkładamy się tu - zadecydowałam i dmuchnęłam. Po chwili płonęło już ognisko.
 - Dobrze zrobiłaś. To wymagało wielkiej odwagi. - powiedział.
 - Dzięki.. Dzięki za wszystko.  

Catrin Wood 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz