wtorek, 23 kwietnia 2013

03. Gniew



Kiedy wybiegłam z domu czułam tylko gniew. Gniew, który narastał we mnie. Państwo Florens nie byli moją prawdziwą rodziną, opiekowali się mną jako rodzina zastępcza. Diego zawsze uważał, że robią to tylko dla kasy, zresztą ja też podobnie myślę. Prawie w ogóle się mną nie interesowali, byłam dla nich jak kolejna gęba do wyżywienia. Zazwyczaj mieli mnie gdzieś dopóki nie wchodziłam im w drogę, lub nie byłam do czegoś potrzebna. Oprócz mnie mieli jeszcze swojego pierworodnego synalka Davisa, o rok starszego ode mnie. Nigdy go nie lubiłam. W jego towarzystwie czułam się jak Harry Potter przy Dudley'u. Davis był wysoki, szczupłym chłopakiem, o bujnej, prawie złotej czuprynie i przenikliwych, błękitnych oczach, po prostu ideał każdej dziewczyny. Nienawidziłam go. Był, jest i pozostanie parszywą świnią drwiącą z ludzi, którzy w przeciwieństwie do niego nie mają z w życiu z górki. Tak, czy inaczej mnie nie przeszkadzało mieszkanie u Florensów, puki mogłam spędzać czas tak, jak mi odpowiadało. Ale tego wieczoru przegięli.


Mniej więcej o 20, kiedy na wiał wiatr kazali mi iść do sklepu po morelowy jogurt dla Davisa.
- Co?!- wrzasnęłam - Mam iść teraz po jakiś jogurt dla tego... Tego...- nie mogłam znaleźć właściwego określenia - Dla tego śmierdzącego lenia!
- Jak ty się wyrażasz Jesicka.- głos pani Leny był dość spokojny - Tak, masz iść po ten jogurt, a jeśli nie... Cóż, raczej nie chcesz podważać mojego autorytetu.
Faktycznie, nie chciałam. Wzięłam kurtkę, rzuciłam mordercze spojrzenie temu lizusowi i wybiegłam mocno trzaskając drzwiami. Było już ciemno i chłodno, nic dziwnego, w końcu już wrzesień. Kiedy pierwszy, chłodny  podmuch wiatru przeniknął przez cienki materiał chciało mi się kląć. Wtedy znowu poczułam pulsowanie koło oka. To była moja blizna. Miałam ja od dzieciństwa i zawsze kiedy byłam zła, zdenerwowana, lub wręcz wściekła zaczynała szybko, rytmicznie pulsować. Było jeszcze coś, czego inni nie widzieli, ale ja tak. Blizna przypominała księżyc. Podłużny, srebrny księżyc. Najlepiej widać go było podczas    moich napadów złości, ale nikt, naprawdę nikt oprócz mnie go nie widział. Potarłam lekko skroń i ruszyłam w stronę najbliższego sklepu. Skręcając w boczną uliczkę potrąciłam jakąś dziwnie ubraną dziewczynę.
- Jak chodzisz. - syknęłam i poszłam dalej.
Widziałam w niej coś dziwnego i nie chodziło o ubranie. Ona była INNA. Jej wzrok był głębszy niż wszystkich a włosy... Włosy wydawały się bardziej błyszczące niż wszystkie kosztowności na świecie. W zastanowieniu brnęłam prze piaszczystą dróżkę. I wtedy to się stało. Poczułam silny ból z tyłu głowy, taki jak w chwili, gdy podczas upadku uderzy się o krawężnik. Wtedy usłyszałam jakiś głos, bardzo cichy, prawie szept. Potem była tylko cisza.
***
Wstałam i ziewnęłam zasłaniając usta ręką. Coś było nie tak. Powoli przeciągnęłam się. W pokoju było dziwnie, nawet bardzo. Wszystkie ściany były białe, podobnie jak wszystko inne, a na środku stało białe, duże łóżko na którym leżałam ja, ubrana w białą koszulę nocną. Przez moment przypomniałam sobie o spotkaniu z tajemniczą dziewczyną i wtedy poczułam ostry ból głowy, tak ostry, że zaczęłam krzyczeć. Po chwili krzyk przeszedł w wrzask. Żałosny jęk odbijał się od ścian pokoju. Nagle osłabł, a ja zobaczyłam coś jeszcze prócz łóżka. Na przeciw mnie były wąskie, białe drzwi. Drzwi, które otworzyły się, a na podłogę upadła czarnowłosa dziewczyna w koszuli takiej jak moja. Wydawało mi się, że kiedyś już ją widziałam. Za nią wpadło dwóch chłopaków i dziewczyna z tamtego wieczoru. Poczułam ostre ukłucie, a potem już tylko ciemność. 


Jessicka Wood

piątek, 29 marca 2013

02. Przebudzenie



Przebudziłam się w białym pomieszczeniu. Za ścianą ktoś rozmawiał.
- Podałaś jej jakieś leki? – spytał ktoś męskim głosem.
- Tak. Verbenitum jak na razie. – odpowiedział drugi rozmówca.
Tyle tylko zdążyłam usłyszeć. Po chwili zmorzył mnie sen. Obudziłam się po kilkunastu minutach. Poczułam przerażający ból z tyłu czaszki. Ktoś wszedł do pokoju. Był to chłopak, wysoki brunet z prawie kobaltowymi oczami. Wydawało mi się, że gdzieś już te oczy widziałam. Tak samo niezwykłe, jak i zarazem przerażające. Sprawiły, że przeszły mnie dreszcze.
- O! Obudziłaś się, to świetnie! – powiedział radosnym głosem – zaraz zawołam Catrin. Wyszedł, lecz po kilku minutach wrócił. Za nim szła dziewczyna. Miała włosy koloru blond, mogłoby się wydawać, że jej oczy nie miały jednolitej barwy. Mieniły się różnymi odcieniami złota. Była szczupłą dziewczyną, usta miała duże w barwie rubinu. Zaczęła mówić do mnie spokojnym głosem.
- Wszystko tobie wyjaśnimy. Na razie jednak musisz dużo odpoczywać. Nie zadawaj pytań, będzie na to czas. Teraz to wypij – podała mi napój.
Pachniał okropnie, ale wypiłam go. Nie był lepszy w smaku. Po paru sekundach zasnęłam. Obudził mnie krzyk. Próbowałam wstać by zobaczyć co się dzieje. Poczułam silny ból głowy i mdłości, nie poddawałam się. Wstałam. Chwiejnym krokiem poszłam  w kierunki drzwi. Otworzyłam je. Wychodziły na długi, równie biały korytarz.  Podążałam za krzykiem. Dochodził z końca korytarza. Szłam po omacku nie zważając na nic. Zatrzymałam się nagle przed drzwiami zza których wydobywał się krzyk. Pociągnęłam za klamkę, nic się nie stało. Spróbowałam drugi raz, drzwi zaiskrzyły się i zahuczały, pociągnęłam za klamkę. Tym razem bez trudu otworzyłam je i weszłam do środka. Był to identyczny pokój jak mój. Wszystko wokół było białe. Wielkie okna zasłonięte były równie białymi zasłonami. Na łóżku ktoś leżał, była  to dziewczyna. Wydawało mi się, że gdzieś w przeszłości już ją widziałam. Poczułam fale bólu pochodzącego z czaszki i pleców. Zobaczyłam tylko, że ktoś za mną wbiega do pokoju. Zakręciło mi się w głowie. Ktoś wbił mi igłę w kręgosłup. Upadłam.  Potem była już tylko ciemność.

***
 - Musimy im o wszystkim powiedzieć – powiedziałem po długim namyśle – Lauren widziała Jess.
 - Wiem o tym Charles – odpowiedziała spokojnie – na lekach uspokajających długo nie pociągnie.
W jej głosie było coś przyciągającego, miała melodyjną, a zarazem stanowczą mowę.
Do pokoju wszedł Zack, a za nim Marck.
 - Lauren nie odzyskała przytomności – próbował opanować gniew – co jej do cholery podaliście?! Dwa dni już leży nieprzytomna!


Lauren Wood

środa, 6 marca 2013

01. Poszukiwania


  Kiedy pierwszy promyk słońca musnął moją twarz obudziłam się na czymś twardym.
Dopiero po chwili przypomniałam sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Zerwałam się gwałtownie słysząc kroki. Ze strachu zaczęłam się przemieniać, czułam każdą kość powiększającą, łamiącą lub przeskakującą tak, by przybrać ta jedną jedyną postać. Łuski przebijały mi się przez skórę niczym sztylety, skrzydła przebijały mi się powoli. Po sekundzie zajęłam już  całą jaskinię i zobaczyłam pierwszy raz od dawna Marca jako smoka. Miał skórę czarną jak noc, kamienie szlachetne na brzuchu, rząd kolców pokrywał mu ogon. Widząc go uspokoiłam się i wróciłam do ludzkiej postać, on także się przemienił.
 - Gdzieś ty się szlajał?! – wrzasnęłam na niego.
 - Latałem, żeby rozprostować skrzydła. Mogły już się skurczyć, nie latałem już trzy miesiące. – odparł niewinnie.
Przez chwilę panowała cisza. Marck przeszedł obok mnie i zaczął zbierać nasze rzeczy.
 - Ustalimy coś okej? – zapytałam.
Kiwnął głową.
 - Nazywasz się Mick Wood. Wpajasz wszystkim, że tak się nazywasz i jesteś jej przyjacielem. Wezwałam już do ciebie Zacka. Okej? Charles się wszystkim zajmie.
 - Ok ale czemu Zack?! Nie lubię go!
Nie odpowiedziałam mu, uznałam to pytanie za głupie.
 - Masz focha? – spytałam delikatnie.
 - Nie, nie mam focha! – wydarł się na mnie i wyszedł z groty.
 - Nie krzycz za bardzo na Zacka! Na razie! – odkrzyknęłam mu na pożegnanie. Spojrzał się na mnie i poszedł dalej. No trudno. – Spotkamy się przy bramie!- krzyknęłam do niego myśląc, że mnie jeszcze słyszy, nie usłyszał mnie. Już go nie było. Sama przybiegłam do bramy, zamknęłam oczy i weszłam. Nagle oblało mnie ciepło i zapach pomarańczy. Jakaś dziewucha przebiegła mi przed nosem. Poczułam przypływ energii. To ONA. Już chciałam za nią biec ale zniknęła mi sprzed oczu. Chciało mi się ziać ze złości. Poczułam, że łuski mi się wybijają. Natychmiast się uspokoiłam i poszłam do hotelu.

***
  Wyszłam na wieczorny obchód. Szła sama. Szkoda tylko, że musiałam ją uderzyć. Trudno, wyciągnęłam największy miecz i walnęłam ją szeroką częścią. Zemdlała, miałam lekkie wyrzuty sumienia. Złapałam ją za rękę i przeniosłam ją do bramy. Marck już tam czekał. Obok niego stał Zack.
 - Gładko poszło – pochwalił się Zack.
 - Mów za siebie, ten kretyn walnął ją krzesłem!
Ale ogółem uwierzyli natychmiastowo – powiedział – A ty skąd wiesz, że to ona?  - wskazał na Jessicę.
 - Energia. – powiedziałam jednym słowem.
Kiwnął głową.
 - Dzięki Zack – zwróciłam się do Zacka.
 - Nie ma za co – uśmiechnął się szeroko – ale nie uważacie, że oszukiwanie wszystkich i porywanie ich było nie fair?
Wzruszyłam ramionami.

Catrin Wood

piątek, 1 lutego 2013

00. Prolog

12 września 
"Mówisz, że kochasz deszcz,a rozkładasz parasolkę, gdy zaczyna padać. Mówisz, że kochasz słońce, a chowasz się w cieniu, gdy zaczyna świecić. Mówisz, że kochasz wiatr, a zamykasz okno,  gdy zaczyna wiać.Właśnie dlatego boję się, kiedy mówisz, że mnie kochasz."
- William Shakespeare
   


   No tak znów pada jak to w Anglii. Tu chyba nigdy nie wyjdzie słońce, nienawidzę tego kraju! Od sześciu lat zadaję sobie pytanie po co my się tu przeprowadziliśmy?! Czy źle nam było we Francji? Nie, nie było źle!- z tymi myślami szłam naburmuszona do szkoły słuchając jak zwykle Hollywood Undead. Nagle obok stanął zakapturzony Charles.

- Cześć, fajna pogoda nie? - uśmiechnął się swoim ironicznym uśmieszkiem.
- Po prostu świetna - chyba usłyszał irytację w moim głosie, bo od razu sposępniał.
- Ty znów naburmuszona? Kiedy z tym skończysz?! Nie możesz cały czas być wkurzona na cały świat, tylko dlatego, że nie chciałaś tutaj się przeprowadzać. Nie zmienisz już tego. - chyba wydawało mu się, że mnie odrobinę pocieszył. Niestety byłam jeszcze gorzej zdołowana. Tak w  Antibes zostawiłam Blaze'a. Blaze... na tą myśl miałam łzy w oczach. Ale nie, nie mogę płakać nie przy Charlesie. To by pogorszyło jeszcze sprawę. 

Powoli w milczeniu doszliśmy do szkoły. W bramie jak zwykle stała Cassie. Klasowa kujonka, czasem zazdroszczę jej sposobu uczenia się. Zapewne czekała na dyrektorkę. Jest pupilkiem nauczycieli. Weszliśmy do obskurnego gmachu szkoły. Było pięć po ósmej. Jak zwykle spóźniliśmy się, to nie było nic nowego. Charles też się często spóźniał, jednak dzisiaj zaczął się spieszyć na lekcje nie rozumiałam go.   Jednak zanim jakoś zareagowałam złapał mnie za rękę i pociągnął mnie za sobą. Zanim zauważyłam dokąd mnie prowadzi było już za późno, tak to było miejsce, którego najbardziej nienawidziłam w całej szkole. Klasa od biologii, prawdziwa zmora. Jednak nie rozumiałam po co mnie akurat tutaj przyciągnął, jeśli dobrze pamiętam mieliśmy matematykę. W klasie nikogo nie było. Zauważyłam w lewym kącie klasy jakiś symbol , na początku wydawało mi się, że już go kiedyś widziałam, ale przy bliższym przyjrzeniu się straciłam tą nadzieję. 

Nagle na ścianie zobaczyłam cień, powoli odwróciłam się. To był Charles, stał razem z jakimś chłopakiem, którego nie znałam. Zauważyłam, że nieznajomy podnosi ręce w dłoniach trzymał przedmiot. Nie zauważyłam co to było. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, poczułam ból w czaszce, straciłam przytomność. Jednak dalej słyszałam ich rozmowę.

- Co ty zrobiłeś idioto?! - Charles wrzeszczał na nieznajomego.
- Kazałeś mi ją ogłuszyć, sam to powiedziałeś . - odpowiedział na wrzaski Charlesa. 

Więcej już nic nie usłyszałam. Straciłam przytomność na dobre.


Blunotte



***
12 września
   Czułam, że dłużej nie dam rady. Pablo biegł w tyle, co chwilę potykając się o wyboje na ścieżce. Pot lał się ze mnie strumieniami, ale nie mogłam odpuścić, nie było odwrotu. Słyszałam ciągłe ujadanie psów i ciche trzaskanie łamanych gałązek. Zerknęłam za siebie i dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie ma z nami Diego, ale w tamtej chwili to nie było ważne. Myślałam tylko o ukryciu się, chciałam po prostu z stamtąd  zniknąć, ale nie mogłam.
Bieg wyczerpał mnie do reszty i myślałam, że zaraz padnę. Wtedy zdarzyła się najgorsza rzecz, jaka mogła nas spotkać. Przed nami wyrósł mur.
   To nie możliwe. - myśli kotłowały się w mojej głowie - Przecież znam tą drogę, znam TO miejsce! A może to jednak inna ulica? W Barcelonie wszystko wyglądało identycznie. Chciałam krzyczeć, ale czyjaś dłoń zasłoniła mi usta i pociągnęła za rękaw koszuli. Poczułam słodki zapach cynamonu, ale chwilę później ustąpił mdlącej woni wydobywającej się z kontenera na śmieci. Dosłownie sekundę później zza kontenera wypadł przerażony Pablo, który zatrzymał się dopiero na pobliskiej latarni. Na szczęście dwóch ochroniarzy, stary kundel i opasły kierownik sklepu ze słodyczami nie zauważyło w którym kierunku pobiegliśmy i skręcili w inną uliczkę. Gdy straciłam ich z oczu chciałam podbiec do chłopaka, ale zorientowałam się, że mój wybawca nadal trzyma mnie za koszulę. Nie musiałam się odwracać, już wiedziałam kto to był.
   - Puszczaj ty baranie. - warknęłam i wyrwałam materiał z ręki Diega.
   - No co ty? - uśmiechnął się tym swoim głupim uśmieszkiem, którego nienawidzę - Nie podziękujesz swojemu bohaterowi?
   - W sumie, to zasługujesz na nagrodę. - przysunęłam się do niego i walnęłam z liścia.
   - Aua! - jęknął - Co ty wyprawiasz!? Uratowałem was!
   - Idioto! - byłam wnerwiona jak nigdy - To ty nas w to wpakowałeś! To tobie zachciało się darmowych gum do żucia i na dodatek wpadłeś na genialny pomysł kradzieży roweru!
   -Ale przecież to nie jest nic warte. - wskazał na czerwony, rozklekotany rower kierownika sklepu schowany za śmietnikiem.
   - Jakim cudem na tym przyjechałeś? - szczerze mówiąc byłam pod wrażeniem - Przecież to ma przebitą oponę!
Wzruszył ramionami i westchnął.
   - Wcześniej nie miał...
Pablo zdążył rozmasować obolałą głowę i przerwał naszą kłótnię.
   - Zamknąć się. - nawet bez podnoszenia głosu jego ton brzmiał groźnie - Wracamy do domu, jasne?
Chociaż byliśmy w tym samym wieku był od nas wyższy o głowę, przez co większość naszej klasy czuła do niego respekt.
   - Dobra. - wymamrotał niechętnie Diego i dla spokoju wszyscy ruszyliśmy do domów.



Jessicka Wood
***


12 września 

  Krople deszczu bezlitośnie smagały mi twarz. Byłam za daleko, żeby się wycofać, a poza tym nie robiłam tego dla siebie, lecz dla ojca. Na szczycie widniał portal oświetlając wszystko na fioletowo, złoto i niebiesko. Wzdrygnęłam się na myśl o przenoszeniu się na stałe do świata ludzi najważniejsze pytanie - jak ukrywać swoje moce? To przecież niemożliwe.
  - Cat czekaj - poniósł się w burzy głos. Przez chwilę myślałam, że tata za mną polazł. Jeszcze tego by brakowało. Odwróciłam się i zobaczyłam Marcka.
  - Zostaw mnie! - wrzasnęłam - po co do cholery za mną polazłeś?!
  - Bo jesteśmy przyjaciółmi od szesnastu lat! - powiedział więcej ale tylko to udało mi się zrozumieć, burza zmieniła wszystko w chaos.
 - No to na razie - wrzasnęłam krótko i odbiegłam do jaskini znajdującej się niedaleko. Po niespełna dwóch minutach stanął w wejściu. Odwróciłam się i stanęłam z nim twarzą w twarz zła i szczęśliwa jednocześnie. Szczęśliwa byłam, że za mną poszedł i tu jest. 
 - Leciałaś czy szłaś? - zapytał i przypomniał mi tym pytaniem kłótnie z ojcem - leciałaś czy szłaś? - powtórzył pytanie poirytowany.
 - Leciałam. - odpowiedziałam.
 - Catrin ile razy mam ci mówić, żebyś nie latała samopas? Chcesz mieć podcięte skrzydła? 
 - Nie zrobiłbyś tego. - szepnęłam mu przerażona.
 - Radzę ci tego nie sprawdzać. 
 - Cat! Mówię do ciebie!
Ocknęłam się z transu.
 - Sorry. Trzydzieści minut leciałam, cztery godziny szłam. 
 - To kogo szukamy?
 - Jakiś dziewczyn z Anglii i Barcelony. Zaklepuję Barcelonę. 
 - Czemu? - zapytał z uśmiechem.
 - Bo w Anglii jest zimno i leje
 - Co leje?
 - Deszcz matole! 
Wybuchliśmy śmiechem. 
 - Rozkładamy się tu - zadecydowałam i dmuchnęłam. Po chwili płonęło już ognisko.
 - Dobrze zrobiłaś. To wymagało wielkiej odwagi. - powiedział.
 - Dzięki.. Dzięki za wszystko.  

Catrin Wood