Kiedy
pierwszy promyk słońca musnął moją twarz obudziłam się na czymś twardym.
Dopiero po chwili przypomniałam sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Zerwałam się gwałtownie słysząc kroki. Ze strachu zaczęłam się przemieniać, czułam każdą kość powiększającą, łamiącą lub przeskakującą tak, by przybrać ta jedną jedyną postać. Łuski przebijały mi się przez skórę niczym sztylety, skrzydła przebijały mi się powoli. Po sekundzie zajęłam już całą jaskinię i zobaczyłam pierwszy raz od dawna Marca jako smoka. Miał skórę czarną jak noc, kamienie szlachetne na brzuchu, rząd kolców pokrywał mu ogon. Widząc go uspokoiłam się i wróciłam do ludzkiej postać, on także się przemienił.
Dopiero po chwili przypomniałam sobie wydarzenia z poprzedniego dnia. Zerwałam się gwałtownie słysząc kroki. Ze strachu zaczęłam się przemieniać, czułam każdą kość powiększającą, łamiącą lub przeskakującą tak, by przybrać ta jedną jedyną postać. Łuski przebijały mi się przez skórę niczym sztylety, skrzydła przebijały mi się powoli. Po sekundzie zajęłam już całą jaskinię i zobaczyłam pierwszy raz od dawna Marca jako smoka. Miał skórę czarną jak noc, kamienie szlachetne na brzuchu, rząd kolców pokrywał mu ogon. Widząc go uspokoiłam się i wróciłam do ludzkiej postać, on także się przemienił.
- Gdzieś ty się szlajał?! – wrzasnęłam na
niego.
- Latałem, żeby rozprostować skrzydła. Mogły
już się skurczyć, nie latałem już trzy miesiące. – odparł niewinnie.
Przez
chwilę panowała cisza. Marck przeszedł obok mnie i zaczął zbierać nasze rzeczy.
- Ustalimy coś okej? – zapytałam.
Kiwnął
głową.
- Nazywasz się Mick Wood. Wpajasz wszystkim,
że tak się nazywasz i jesteś jej przyjacielem. Wezwałam już do ciebie Zacka.
Okej? Charles się wszystkim zajmie.
- Ok ale czemu Zack?! Nie lubię go!
Nie
odpowiedziałam mu, uznałam to pytanie za głupie.
- Masz focha? – spytałam delikatnie.
- Nie, nie mam focha! – wydarł się na mnie i
wyszedł z groty.
- Nie krzycz za bardzo na Zacka! Na razie! – odkrzyknęłam
mu na pożegnanie. Spojrzał się na mnie i poszedł dalej. No trudno. – Spotkamy się
przy bramie!- krzyknęłam do niego myśląc, że mnie jeszcze słyszy, nie usłyszał
mnie. Już go nie było. Sama przybiegłam do bramy, zamknęłam oczy i weszłam. Nagle
oblało mnie ciepło i zapach pomarańczy. Jakaś dziewucha przebiegła mi przed
nosem. Poczułam przypływ energii. To ONA. Już chciałam za nią biec ale zniknęła
mi sprzed oczu. Chciało mi się ziać ze złości. Poczułam, że łuski mi się
wybijają. Natychmiast się uspokoiłam i poszłam do hotelu.
***
Wyszłam na wieczorny obchód. Szła sama. Szkoda
tylko, że musiałam ją uderzyć. Trudno, wyciągnęłam największy miecz i walnęłam
ją szeroką częścią. Zemdlała, miałam lekkie wyrzuty sumienia. Złapałam ją za
rękę i przeniosłam ją do bramy. Marck już tam czekał. Obok niego stał Zack.
- Gładko poszło – pochwalił się Zack.
- Mów za siebie, ten kretyn walnął ją krzesłem!
Ale
ogółem uwierzyli natychmiastowo – powiedział – A ty skąd wiesz, że to ona? - wskazał na Jessicę.
- Energia. – powiedziałam jednym słowem.
Kiwnął
głową.
- Dzięki Zack – zwróciłam się do Zacka.
- Nie ma za co – uśmiechnął się szeroko – ale nie
uważacie, że oszukiwanie wszystkich i porywanie ich było nie fair?
Wzruszyłam
ramionami.
Catrin Wood
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz